Przejdź do treści

Joselewicza

„Berka”

Fascynuje mnie klimat i folklor tych małych uliczek, które w innych okolicznościach mogłyby być uroczymi, zielonymi zakątkami, idealnymi na popołudniowy, niespieszny spacer… To wizja alternatywnej rzeczywistości, w której Włókienka, Abramka czy Mielczara nie są obciążone trudną historią, jakiej konsekwencje trwają do dziś. Kolejną w tej „kolekcji” jest Joselewicza – licząca 260 metrów uliczka rozpięta między Łagiewnicką i Młynarską, wraz z siostrzaną  Berlińskiego (z którą, jak się dowiedziałam, trwa od lat rywalizacja). Nazwane tak dla upamiętnienia walecznych Żydów, niespecjalnie związanych z naszym miastem.

I nazwa jest pierwszą kwestią, jaką chciałabym poruszyć. Kiedy trafiłam tu po raz pierwszy w 2015 roku, zostałam zewsząd zaatakowana tradycyjnie manifestowanymi sympatiami klubowymi, w postaci graffiti w stosownej konfiguracji kolorystycznej. I wiele z nich brzmiało „Berka”, co nie bardzo mi się łączyło z nazwiskiem patrona. Okazało się, że ów kupiec żydowskiego pochodzenia miał po prostu na imię Berek. I o ile „Limanka” czy „Pietryna” to modyfikacje dość zrozumiałe, to niezmiennie rozczula mnie ta utworzona zupełnie niezgodnie z zasadami polszczyzny „ksywka”. Jej użytkownicy mogliby przybić piątkę z łodzianami mówiącymi, że „idą na Krucza” (zamiast na Kruczą).

Drugą kwestię zasygnalizowałam już na początku – z tych miejsc o złej sławie, których oblicza szczelnie pokryte są kibicowskimi graffiti, wiele to właśnie małe, kameralne uliczki. Poza ściśle określoną przynależności klubową, charakteryzują się również bardzo wąsko zakrojonym, lokalnym patriotyzmem. Nie ukrywam, że raczej doświadczam tej kultury poprzez jej wykwity w przestrzeni miejskiej, niemniej wydaje mi się na swój sposób fascynująca, szczególnie w takiej konfiguracji. Dla osób przebywających na stałe w takich miejscach to raczej przykra codzienność, nie interesujący folklor, ale jeden z kontekstów funkcjonowania. Lokalizację klubowych „grafów” potrafią mi wskazać nawet zaczepione dzieci, określając je jako ładne.

Tu jest grupka osób, kibiców, którzy wieczorami, na przykład trzecia, druga, przychodzą i na przykład grafy robią. Albo na przykład ŁKS przychodzi do Widzewa, zamalowywuje te grafy i pisze „ŁKS”. A oni odnawiają. A nasi, czyli wszyscy z Widzewa, po prostu odmalowywują to.

zaczepione dzieci

Tutaj zazwyczaj się spotykają dwa kluby i robią sobie ustawki. Tu jest Widzew, tu za ścianą jest ŁKS, tu na Berlińskiego jest ŁKS, tak się cały czas kotłuje.

mieszkanka

O ile miasto stara się odczarowywać złą reputację (która swoje źródło ma między innymi w takich zakątkach) poprzez remonty czy mniej lub bardziej udaną „rewitalizację”, to zazwyczaj podejmuje takie działania w obszarach śródmiejskich. Joselewicza już się do nich nie zalicza, zresztą nikt poza mieszkańcami nie ma po co tam zaglądać, a zapałętać się przez przypadek jest raczej trudno. W efekcie jest to jedno z wielu miejsc stanowiących źródło wciąż reprodukujących się problemów społecznych.

Tu przy Zawiszy było takie wolne pole, cyrk objazdowy przyjeżdżał, to wiadomo, że dochodziło do jakichś scysji, obijań sobie sznupek, jak to młodzież, powiedzmy… No nie nazwałbym tego inteligencją pracującą. Raczej to takie towarzystwo złodziejsko-rozbójnicze. (…) Jakby tu pani wieczorami wyszła, no nawet jeszcze z 15 lat temu, to mogłaby pani spotkać panów, którzy pytali, czy przypadkiem nie potrzebuje pani butli gazowej, maszynki, tudzież jakiegoś koła, części do samochodu, bo oni akurat zbierają na flaszeczkę, a to przecież nie problem, bo gdzieś tam właśnie obrobili mieszkanie. No takie towarzystwo. Nieciekawe, no. I to pokutuje do dziś.

mieszkaniec

Kiedy przyjeżdżam tutaj latem 2021 roku, żałuję, że na wizytę wybrałam niedzielne popołudnie. Cisza i spokój mają raczej złowieszczy charakter, a ulokowane w zaułkach nieco hałaśliwe grupki napawają mnie niepokojem. Mimo doświadczenia i wysokiej tolerancji, odczuwam niepokój, kręcąc się tu sama z widocznym aparatem fotograficznym. Zmiany, jakie dostrzegam, przybierają co najwyżej postać odświeżonych kibolskich graffiti.

To się kojarzyło z klubami sportowymi, to się kojarzyło z tym, że to okolica jest nieciekawa. Rywalizowały ulice między sobą, a potem dopiero wchodziły rywalizacje na poziomie dzielnicowym.

mieszkaniec, zapytany o źródła specyficznej nazwy

Fakt, że okolica nie jest ani przyjemna, ani bezpieczna, potwierdzają sami mieszkańcy, podsumowując często słowem „patologia”. Drobne zmiany na lepsze są raczej efektem rozwoju społecznego o bardziej globalnym charakterze. Nie jest zaskoczeniem, że za ten stan rzeczy odpowiada w dużej mierze kontekst ustawicznej walki między kibolami dwóch łódzkich klubów piłkarskich.

Patologia tutaj jest. Zwłaszcza jak są mecze. (…) Tutaj pod garażami zarąbali chłopaka siekierą. Dwa lata temu tutaj pod dziesiątym, skakali po chłopaku.

mieszkanka

Oni pili, puszczali się, a dzieci wychowywała ulica. Tak że nie ma się co dziwić.

mieszkaniec

Do listy problemów dopisać można stan kamienic, nie posiadających niekiedy toalet i łazienek, z przeciekającymi dachami, do których sprowadzani się problemowi najemcy. Przestępcze wzorce, mające korzenie co najmniej w czasach wojennych, powielane są po dziś dzień. Jeśli ktoś chce dla siebie i swoich dzieci lepszego losu, wyprowadza się stąd, a wielu z tych, co zostało, pielęgnuje tradycję i utrwala fatalną reputację ulicy.

Nie powiem, na ogół jest cisza i spokój. Ale tak, żeby tutaj dłużej pomieszkać, to bym raczej każdemu odradzała. (…) Ja nie miałam wyjścia i musiałam tu zamieszkać, bo gdyby ode mnie to zależało, to ja bym nigdy w życiu nie przyjęła tutaj mieszkania.

mieszkanka