Przejdź do treści

Ogrodowa

famuły

Famuły przy ulicy Ogrodowej to historia tak długa i ważna dla naszego miasta, że można by jej swobodnie poświęcić osobny projekt. Dlatego czuję pewien dyskomfort wiedząc, że ledwo ślizgam się po temacie i sygnalizuję pewne wątki. Jednak współcześnie historyczne dziedzictwo niknie pod coraz grubszą warstwą kurzu i patyny, a na pierwszy plan wysuwają się te same problemy, które są udziałem ogromnej części łódzkich mieszkań, wynikające głównie z niedostosowania zabytkowej zabudowy do dzisiejszych standardów.

Domy robotnicze pod numerem 24, 26 i 28 zostały wzniesione w latach 1879-1896 jako część imperium bawełnianego Izraela Poznańskiego. Rosnące zapotrzebowanie na lokale dla kolejnych pracowników odzwierciedla rosnąca powierzchnia kolejnych budynków (odpowiednio 6, 10 i 14 tys. m kw.). Przez ponad stulecie losy ich mieszkańców były nierozerwalnie splecione z rytmem wielkiej fabryki po drugiej stronie ulicy. Po upadku przemysłu włókienniczego postindustrialna, zdewastowana przestrzeń doczekała się przekształcenia w centrum handlowe, a famuły, wraz ich mieszkańcami, trwały nadal w niezmienionym stanie, popadając w coraz większą ruinę.

Zatem cały kompleks funkcjonuje do dziś w świadomości mieszkańców, chociażby ze względu na bliskie sąsiedztwo bardzo popularnej Manufaktury, jednak mało kto decyduje się zapuszczać w przestronne podwórka. Ja dotarłam tutaj dopiero w 2016 roku. Spóźniłam się, bo po wschodniej stronie ulicy Gdańskiej trwał właśnie remont, jednak na dwóch większych posesjach wciąż kwitło życie, które z entuzjazmem uwieczniałam. Jak w wielu podobnych lokalizacjach – nie wszystkie lokale były zamieszkałe, widać było zaniedbanie i akty wandalizmu, przerażające niekiedy manifestacje kibolskiej przynależności, ale mieszkańcy dbali o ten swój kawałek zielonej przestrzeni, adaptując go do swoich potrzeb, a biegające między komórkami dzieciaki dawały poczucie domowej atmosfery i bezpieczeństwa.

Kiedyś to tutaj, boże kochany, przecież dzieci pełno, plac zabaw był, to tu te ławki były oblegane. I grille się robiło. No właśnie, sąsiedzi się znają, więc wołał jeden drugiego. I to jest też fajne, bo jest to zamknięte podwórko, nikt tu tak sobie z zewnątrz nie zajrzy. Można robić sobie, co chce. Bezpiecznie też.

mieszkanka

Pięć lat później z przytulnego klimatu nie pozostało zbyt wiele. Budynek pod 24 został pozbawiony tynku zasłaniającego oryginalną ceglaną elewację, za to odzyskał ozdobny gzyms dachowy. Jednak po oczyszczeniu z zewnątrz i w środku czeka kolejny rok na wejście ekip remontowych. Na kolejnej posesji prawie nikt już nie mieszka, a po jednej stronie już trwa kapitalny remont, mający doprowadzić do stanu „pod klucz”. Pod nadzorem konserwatora zabytków klatki schodowe doprowadzane są do oryginalnego kształtu, odtwarzane są m.in. freski.

Kawał ciężkiej roboty. Inwestycja jak każda inna. Robimy swoje.

robotnicy spod nr 26

Parę osób zostało. Siedzą, piją piwo sobie.

robotnicy spod nr 26, zapytani o mieszkańców

W okolicy kręcą się grupki młodzieży, nie mieszkającej już tutaj, ale wracającej na stare śmieci. Niektóre rodziny wyprowadziły się same, inne dostały zastępczy lokal od miasta, często w pobliżu, więc spotkania ze dawnymi sąsiadami nie stanowią problemu. Młodociani, nieco budzący mój niepokój, deklarują, że „cały czas wiedzą, co tu się dzieje”. Wspominają też, że w schyłkowym okresie naprawdę trudno było tu mieszkać, ze względu na zły stan i brak bieżącej konserwacji.

Otwarte komórki były i się szczury zalęgły tam. No i ciemno było, ciężko było wchodzić. Mnie kiedyś przez rury wchodziły do domu.

dawna mieszkanka

Pod numerem 28 panuje klimat wyprowadzki, a głównym podwórkowym tematem są problemy z przydzielanymi przez miasto lokalami. Widać jeszcze zaparkowane samochody, między komórkami rozwieszone jest pranie, ale dużo trudniej spotkać mamy z dziećmi albo starszych panów dyskutujących przy wyłożonych kaflami stolikach, mimo zaawansowanej wiosny.

Nasza kamienica to zawsze była najlepsza z tych wszystkich trzech. Bo tutaj jak mieszkania dostawali przecież z tego, od Marchlewskiego, pracownicy, no nie, to tutaj ponoć mieszkała elita wtedy. Nie jacyś robole czy coś. Trochę techników, brygadzistów… Dlatego może tu było lepiej zrobione. Bo tam pod 24, tam vis a vis hotelu, to tam nawet toalet nie mieli, schody drewniane w klatkach, tak więc tam po prostu taki ostatni sort.

mieszkanka spod nr 28

Kiedy zaczynam rozmowy, otwiera się przede mną bezmiar problemów, z jakimi muszą się mierzyć mieszkający tu nieraz od pokoleń ludzie. Dysonans związany z wyprowadzką jest w zasadzie najmniejszym z nich. Przywiązanie do miejsca po spędzeniu w nim całego życia jest absolutnie zrozumiałe, tak samo jak radość z perspektywy funkcjonowania w lepszych warunkach (a te pogarszają się wraz z rosnącą liczbą pustostanów). Przykre, że te decyzje zostały podjęte przez kogoś z zewnątrz, a pole manewru jest tak niewielkie. Lokatorom rewitalizację obiecywano już kilkanaście lat temu, ale wykwaterowanie trwa nadal, a mamy już połowę 2021 roku. I najczęściej powtarzanym słowem jest „czekamy”.

Miejsce fajne, jak widać. Wie pani co, jak się mieszka całe życie, to wygląda to spoko, bo to człowiek się przyzwyczaja, ale rewelacji to tu nie ma, jak widać. Niektórzy marudzą, a i tak mieszkają. Ludzie się wszyscy znają, to też fajnie. Jak się mieszka od urodzenia, człowiek każdą komórkę zna, to tak jest.

mieszkanka spod nr 28

Famuły nie zostały zakwalifikowane do gminnego programu rewitalizacji ze względu na ogromny koszt inwestycji, szacowany na kilkadziesiąt milionów złotych. Zdecydowano się zatem, za pośrednictwem Łódzkiej Spółki Infrastrukturalnej, wejść w partnerstwo publiczno-prywatne. Niewątpliwie lokalizacja jest naprawdę atrakcyjna, a formuła wymieszania funkcjonalności (biura, lokale usługowe, handel, gastronomia, hostel, mieszkania) ma zapewnić sukces komercyjny oraz rozkwit tkanki społecznej.

Nie ukrywajmy, płaci się niemałe pieniądze za czynsz i nie ma żadnych wygód, jeśli się ich samemu nie zrobi. (…) Brzydko, brudno, śmierdząco.

mieszkanka

Żeby jednak na teren mógł wejść inwestor, mieszkańcom należy zaproponować lokale o standardzie nie niższym niż dotychczasowy. I tutaj zaczynają się schody, bo zapewnienie sobie godnych warunków do życia dla niektórych okazuje się wyniszczającą walką. Z relacji moich rozmówców wynika, że urzędnicy mają do nich stosunek pełen pogardy, oczekują wdzięczności w zamian za każdą propozycję, a sami nie wykazują się nawet odrobiną dobrej woli i zrozumienia.

Moja babcia już nie żyje 14 lat i już przy niej były rozmowy o wyprowadzkach. Więc tak ludzie czekali, czekali, czekali, dopiero teraz zaczęło się coś ruszać. Wyprowadzili jedną kamienicę, drugą i na końcu my, bo to tak idzie. Ale to się tak odwleka, że to jeszcze może być trochę. (…) Jakby chcieli, to chyba by to szybko poszło.

mieszkanka spod nr 28

Oferowane lokale są niekiedy w złym stanie i wymagają na start podjęcia dodatkowych prac, z kolei czynsze w rewitalizowanych kamienicach są wysokie, przekraczając możliwości finansowe. O ile bezpardonowe traktowanie może wydawać się zrozumiałe w przypadku osób z ogromnymi zaległościami czynszowymi, których nie można po prostu eksmitować, to wielu włożyło wiele sił i środków w poprawę warunków bytowych. Po wyprowadzce czeka ich remont, a w zamian za poprawę jednego parametru (np. ogrzewanie centralne) pozbawia się ich innych wygód lub zmniejsza metraż. Niejednokrotnie nawet lokale odnowione wykonane są niedbale i wymagają szeregu mniejszych i większych poprawek (co przyznają zakulisowo sami urzędnicy).

Tu jest podłoga zrobiona już, linoleum, gdzie woda wyszła spod spodu. (…) To jest przed remontem, oni to odmalują, ale grzyb zostanie. (…) Ja się nie zgodziłam, ja nie przyjęłam.

mieszkanka, pokazująca zaoferowane lokale

Dostaje panie dwie propozycje, z których musi pani coś wybrać, bo jeśli nie, to spadnie pani na koniec kolejki i dostanie pani później takie mieszkanie, jak oni sobie wybiorą. Tak to wygląda. Tu nie ma dialogu, tu nie ma tego, co my chcemy. My jesteśmy traktowani po prostu jak dno. Bo my jesteśmy tylko najemcami. (…) Urząd Miasta tak naprawdę z mieszkańców zadrwił. (…) I z Urzędem Miasta, nie oszukujmy się, nikt z nas nie wygra.

mieszkanka z przyznanym nowym lokalem

Inną sprawą jest wyrwanie ludzi z miejsca, w którym są zakorzenieni i rozerwanie więzi społecznych. I tu nie chodzi tylko o sentyment wynikający z kilkudziesięciu lat przyzwyczajenia, ale takie prozaiczne kwestie jak konieczność dojazdu do pracy czy szkoły, ulokowanych nagle na drugim końcu miasta. Brakuje dialogu i próby poznania preferencji lokatorów. To zrozumiałe, że nie wszystkie żądania są możliwe do spełnienia, szczególnie uwzględniając problemy, z jakimi boryka się miasto (chociaż ich źródła to już temat na inną, długą dyskusję), jednak słuchając tych historii, trudno w sobie znaleźć empatię i zrozumienie dla praktyk UMŁ.

Kogo będzie stać, żeby tutaj wrócić, jak tu zrobią nie wiadomo, luksusy jakieś, dla bogaczy. Zresztą kto to będzie się chciał bawić w wyprowadzki, powroty, zabierać cały bajzel dożywotnio uzbierany, wozić w tą i z powrotem… Ludzie nie mogą sobie na to pozwolić.

mieszkanka spod nr 28

W sytuacji, kiedy los mieszkańców famuł jest już przesądzony, pozostaje trzymać kciuki za ich sprawne i możliwie jak najmniej bolesne przekwaterowanie oraz za sukces całej inwestycji, która zapewne będzie nosiła wszelkie znamiona gentryfikacji, niemniej może przyczynić się do poprawy wizerunku miasta i stanowić cegiełkę dołożoną do jego ogólnego rozwoju.

więcej zdjęć z tego miejsca