Przejdź do treści

Tuwima 37

podwórko

Większość moich fotografii jest efektem po części zaplanowanej, ale jednak z założenia naznaczonej przypadkiem włóczęgi po mieście. Przepadam za tym elementem zaskoczenia, dreszczykiem emocji, kiedy uda się dostać na podwórko, a tam mym oczom ukazuje się bogactwo lokatorskiej twórczości i rękodzieła. Wspaniale widzieć, jak ta specyficzna forma przestrzeni wypełniona jest przejawami życia, jak mieszkańcy starają się uczynić ją bardziej przyjazną i „swoją”.

Ja jestem w ogóle zakochany w Łodzi w takim sensie architektonicznym. (…) Mam takie dwie zajawki związane z tym miastem: architektura i zieleń. I nie potrafię przejechać spokojnie przez miasto, nie oglądając tych dwóch rzeczy. (…) Jestem mega orędownikiem tego miasta, no właśnie ze względu na tą specyfikę, te postindustrialne budynki…

mieszkaniec

Niekiedy, żeby trafić na takie podwórko, trzeba się trochę zgubić, a czasem mieć nieco szczęścia, wślizgnąć się za wchodzącym listonoszem lub wykorzystać przez nieuwagę niedomkniętą bramę. To wszystko sprawia, że „odkrywanie” takich zakamarków na własną rękę jest bardzo satysfakcjonujące. Niekiedy jednak tropy podrzucają inni pasjonaci miejskiej eksploracji. Czasem, w zalewie kadrów w fejsbukowym strumieniu rzuci mi się w oczy ujęcie na widok którego mam ochotę wykrzyknąć „Jak to się stało, że jeszcze tam nie trafiłam?!”.

Miasto nie zostało zniszczone w trakcie wojny, ale zostało zniszczone po wojnie. (…) To są zaniedbania 50, czy już teraz 70 lat. I jak sobie zdamy sprawę, że tam NIC nie było robione przez 70 lat, to cud, że to stoi.

mieszkaniec

Nie zawsze dotarcie w miejsce jego powstania jest proste, nie każdy chce zdradzić lokalizację, czasem trzeba się zabawić w detektywa i szukać na własną rękę. Tak było w przypadku jednego z podwórek na Tuwima, które swego czasu zachwyciło mnie połączeniem elementów tworzących niepowtarzalną, klimatyczną całość. Mamy zatem sypiący się, zaniedbany budynek, z drzwiami, w których poddała się klamka, jedno z wybitych okien zatkane jest gąbką, ale za to drugie przysłania urocza firanka i wdzięczna krata. Do tego piękny, całkiem nieźle zachowany, a jednocześnie dość zaskakujący w takim otoczeniu detal architektoniczny w postaci zdroju, naścienne, niezgrabne malowidła przedstawiające postaci z kreskówek i inne wytwory dziecięcej wyobraźni. Dzieła dopełniają przymocowane gdzieniegdzie do gołej cegły kwietniki wypełnione kolekcją kolorowych doniczek z pelargoniami.

Mieszkam w kamienicach już 12 lat i jeśli chodzi o mieszkanie w mieście, to nie wyobrażam sobie mieszkania w innym mieszkaniu niż w kamienicy. (…) Przestrzeń przede wszystkim. Mieszkałem na Żeromskiego i to było mieszkanie, które miało 65 metrów kwadratowych i miało jeden pokój. (…) Wysokie; sąsiad mi mówił, że pierwsze, co u siebie zrobił, to obniżył sufity i dla mnie to było szokujące, jakaś profanacja, bez sensu. Wysokie okna, szerokie parapety, inna możliwość zaaranżowania przestrzeni.(…) A te remontowane kamienice to już jest kosmos.

mieszkaniec

Pamiętam, jak jechałam w dniu wyjazdu na majówkę w 2015 roku specjalnie na Tuwima, żeby znaleźć i sfotografować to miejsce. Nie miałam dokładnego adresu, ale udało się je namierzyć. Dzisiaj bawi mnie, moje skupienie na udokumentowaniu tego jednego fragmentu i zupełne pominięcie całej reszty podwórka. Żebym przekonała się, że całość jest warta mojej uwagi, musiało minąć 6 lat. Tym razem jednak wymagało to sporo więcej czasu i determinacji, tym bardziej, że nie pomyślałam te parę lat wstecz o zapisaniu adresu. A w maju 2021 nie ma już pordzewiałej, wiecznie uchylonej bramy z rozbrajającym wyznaniem „Kocham Cię, wariacie”, jest za to lśniąca nowością fasada z wejściem zamykanym na domofon.

W kamienicach trudno jest z ociepleniem, z wodą, bo to są stare rury i ciągle mamy z tym jakieś problemy, musimy wołać hydraulika albo kogoś tam jeszcze, bo to cały czas się dzieje. W tym jest główny problem.

mieszkanka

Mieszkałem przejściowo w kamienicy na Wschodniej i tam był taki piec typu koza. Ja sobie nie wyobrażam, że ludzie mogą żyć w taki sposób.

mieszkaniec

Trzech podejść wymagało ode mnie dostanie się do wewnątrz, mieszkańcy najwyraźniej bardzo cenią sobie odzyskane niedawno prywatność i spokój. Za to w środku czekała na mnie nagroda w postaci niemal zatrzymanego w czasie budyneczku (stwierdziłam tylko ubytek pelargonii oraz jednego kwietnika, ale mam wrażenie, że został przeniesiony na inną ścianę, poprawiono też uszczelnienie okna) oraz kilka innych smaczków, m.in. w postaci trzepaka oraz zaskakującej dobudówki, przywodzącej na myśl żydowską kuczkę, względnie właściwie dla wschodniej Europy wykwity architektonicznej fantazji. Wisienką na torcie była ponad dwudziestominutowa rozmowa z jednym z lokatorów, który, jak się okazało, kończył ten sam kierunek na tym samym wydziale co ja. Mimo że przyjechał do Łodzi dopiero w okresie studiów, z pasją opowiadał mi o zaletach mieszkania w śródmiejskiej kamienicy, okraszając swoją historię szeregiem barwnych anegdotek.